poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Rozdział XVIII


Miejsce poza czasem i przestrzenią

Ból i strach były tak przejmujące, że nie odczuwała nic poza nimi.
Próbowała się uspokoić. Opanować własne ciało tak, jak ją tego uczyli. Niestety nie mogła znaleźć w sobie dość siły. Emocje szalały w jej głowie, nie pozwalając nawet na chwilę skupienia.
Pojawiła się jedna, krótka myśl – umieram.
Nie była pewna, ile czasu unosiła się w objęciach dzikiego wiru. W końcu jednak emocje zaczęły opadać. Wściekłe tornado zmieniło się w szalejący wiatr, a ten w lekki przyjemny wietrzyk.
Otworzyła oczy. Zaraz jednak zamknęła je ponownie, oślepiona nagłym blaskiem. Powoli próbowała się przemóc do tego, żeby zacząć normalnie postrzegać otoczenie. Musiała ustalić, gdzie jest. Co się z nią stało.
W końcu odzyskała zdolność widzenia. Zamrugała pospiesznie kilka razy, nie będąc pewna, czy to wzrok płata jej figle czy faktycznie znalazła się… pośród niczego.
W pierwszej chwili dziwaczne miejsce skojarzyło się jej z więzieniem Mocy, w którym został zamknięty jej umysł. Tutaj jednak było inaczej. Nie było dojmującej ciemności, tylko jasność. Biel otaczała wszystko. Spojrzała na siebie. Jej ciało było namacalne. Jego istnienie nie ograniczało się do słabego wspomnienia fizycznej formy. Była, całą sobą była w tym dziwnym miejscu. Niezależnie od tego, gdzie to „gdzieś” było.
Nadal miała na sobie strój, w którym zeszła na powierzchnię Asmeru.
Zacisnęła dłonie w pięści. Rozejrzała się jeszcze raz, próbując przebić wzrokiem otaczającą ją biel.
Czyżby zginęła? Czy odeszła w Moc?
Cóż… Jeśli tak wyglądało zjednoczenie się z tą pradawną siłą, to zaczynała rozumieć, dlaczego Anakin nie potrafił się składnie wypowiedzieć.
Właśnie, Anakin!
- Anakin! Anakin!
Wykrzyczała imię mężczyzny. Odpowiedziała jej jedynie cisza.
Zaklęła pod nosem. Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje i co może zrobić, żeby jej sytuacja uległa zmianie. Jeśli faktycznie nie żyła, to też byłoby dobrze upewnić się w tym fakcie.
Podniosła się z klęczek.
Nie bardzo wiedząc, od czego powinna zacząć, spróbowała tupnąć w białą nawierzchnię pod swoimi stopami. Chociaż poczuła uderzenie w materiał pod nią, do jej uszu nie dobiegł żaden dźwięk. Wyciągnęła ręce na boki. Jej dłonie nie napotkały żadnej przeszkody. Zaczęła krążyć po tym dziwnym miejscu, próbując określić czy jej nowe więzienie ma jakieś ograniczenia.
Nie napotkawszy na swojej drodze nic namacalnego, zatrzymała się po kilku chwilach.
Próbowała sięgnąć do swojego wnętrza po Moc. Nie znalazła jednak w sobie tego, co czyniło ją przez całe życie wyjątkową. Była teraz niczym puste naczynie.
Opadła na kolana i objęła się ramionami.
Po raz pierwszy w swoim życiu czuła się tak bezradna. Nawet wtedy, gdy Snoke ją uwięził, miała ze sobą Moc, która przez dwa lata chroniła ją od utraty zmysłów. Teraz pozostała sama.
- I po co ci to było? – zapytała samą siebie.
Przyjęła na siebie taki ogrom Mocy. Wchłonęła to, co zaoferowała jej planeta, pochłonęła w siebie ludzkie życie. Była wtedy zła i chciała zemsty. Nic jednak nie osiągnęła. Członkowie Ruchu Oporu najpewniej zdążyli uciec z Bespin. Leia i Rey nadal żyły, a ona była… Moc raczy wiedzieć gdzie. Nic nie zmieniła, wpakowała się tylko w niezłe bagno, nie mając żadnego pomysłu, jak naprawić swoją sytuację.
- I znów pozwoliłaś, żeby emocje wzięły górę. Naprawdę sądziłaś, że wyjdzie z tego coś dobrego?
Ponownie pomyślała o Anakinie. Nie mogła wyzbyć się wrażenia, że mężczyzna doskonale wiedział, iż właśnie tak potoczą się wydarzenia na Asmeru. Nie powiedział jej jednak, nie ostrzegł jej wprost. Co zamiast tego kazał jej zrobić? Zastanowić się nad tym, czego chce. No i kazał jej zrozumieć życie.
Zrozumieć życie! Też coś… Teraz będzie miała całą wieczność na zrozumienie życia. W szczególności własnego. Zmarnowanego…
Niespodziewanie poczuła drżenie. Biel wokół, chociaż zdawało się to być niemożliwe, zaczęła wirować.
Spośród nicości zaczęły się wyłaniać obrazy.

***

Niewielka kuchnia była skromnie urządzona. Wszystkie blaty lśniły czystością. Po pomieszczeniu kręciła się młoda dziewczyna, ubrana w prostą sukienkę. W pasie przewiązany miała fartuszek. Długie, rude włosy związała w kucyk.
Patrząc na nią, Loke nie mogła wyzbyć się wrażenia, że skądś ją zna. Nie mogła jednak wydobyć jej twarzy z zakamarków własnej pamięci.
Dziewczyna chwyciła wielką warząchew i nalała do miski porcję zupy. Postawiła naczynie na stole znajdującym się obok.
- Gitma, obiad czeka!
Do pomieszczenia wszedł mężczyzna. Był wysoki i potężnie zbudowany. Musiał być przynajmniej kilka lat starszy od dziewczyny. Jedynym podobieństwem, które dostrzegła między nimi Loke, były ryże włosy.
Kim on był dla kobiety? Bratem, mężem?
- Arashe, mówiłem, że się spieszę do pracy. Nie zdążę zjeść.
Arashe… to imię uderzyło w Loke niczym obuch. Odpowiednia przegródka w jej pamięci otworzyła się niemalże natychmiast. Wiedziała już, kim jest ta dziewczyna. To była jej matka. Znacznie młodsza i mniej zniszczona przez życie, niż zapamiętała to Loke. Nie ulegało jednak wątpliwości, że to właśnie ona.
Rudowłosa zaśmiała się ciepło, słysząc marudzenie swojego towarzysza.
- Nie gadaj głupot. Masz jeszcze czas.
Popchnęła mężczyznę w stronę stołu, zmuszając go do tego, żeby zajął miejsce.
Gitma bardzo niechętnie chwycił za łyżkę i zaczął wrzucać w siebie jedzenie z taką prędkością, jakby ktoś go gonił.
- Uważaj, bo się udławisz – upomniała go.
Podniósł na nią wzrok. Loke dostrzegła w tym spojrzeniu skrywaną wściekłość. Coś było nie tak.
- Skończyłem.
Odsunął od siebie puste naczynie i poderwał się od stołu. Zakręcił się po pomieszczeniu, zbierając różne przedmioty i wrzucając je do torby.
- Nie czekaj na mnie z kolacją. Dzisiaj wrócę późno.
- Znowu cię przetrzymują w pracy? – zdziwiła się Arashe. – To już kolejny raz w tym tygodniu! Prawie nie ma cię w domu.
- Co mogę na to poradzić? – Wzruszył ramionami. – Każą mi zostać, to zostaję. Nie mam innego wyjścia. Dobrze wiesz, jak wygląda sytuacja. Nie przelewa się nam. Nie mogę pozwolić, żeby mnie zwolnili.
Dziewczyna westchnęła ciężko. Najwyraźniej nie miała zamiaru się kłócić. Pokręciła tylko do siebie głową.
- Ty też dzisiaj pracujesz, prawda?
Otwierała już usta, żeby odpowiedzieć na to pytanie, kiedy ktoś załomotał w drzwi. Gitma zaklął pod nosem. Najwyraźniej wiedział, kto go nachodzi.
Arashe ruszyła w stronę drzwi z kuchni. Zatrzymała się jednak, słysząc łomot.
Do pomieszczenia wtargnęło trzech mężczyzn.
Loke natychmiast rozpoznała jednego z nich. Tej mordy nie musiała długo szukać w pamięci. Chociaż mężczyzna był o kilkanaście lat młodszy, niż to zapamiętała, tatuaże i blizny mówiły same za siebie.
Miko.
- Czego chcesz, Miko?
Gitma próbował stanąć pomiędzy kobietą, a napastnikami.
- Czego chcę? Czego chcę? – Splunął na ziemię. – Jesteś mi winien siedem tysięcy kredytów i jeszcze masz czelność pytać, czego chcę?
- Gitma, o czym on…
- Zamknij się – upomniał kobietę jej towarzysz.
Arashe posłusznie zamilkła. Ograniczyła się do rzucania zlęknionych spojrzeń w stronę mężczyzn tłoczących się w jej kuchni.
- Miko, oddam pieniądze. Przecież ci obiecałem!
- Obiecujesz i obiecujesz, a ja od ponad pół roku nie zobaczyłem nawet złamanego kredytu! Nie… Nie spieszysz się z płaceniem. Za to co wieczór przychodzisz do mojego baru. Karty i kobiece towarzystwo są ważniejsze niż spłata zobowiązań, co?
Gitma zasznurował usta, próbując ukryć zdziwienie.
- Mogłeś przestać przychodzić do Karmazynu. Tak się jednak składa, że Gwiazdeczka to też mój lokal. Nie wiedziałeś?
- Miko, ostatnio się odkułem. Zarobiłem trochę… Mogę oddać ci część!
- O nie, tak to nie będziemy się bawić. Chcę całość. Teraz.
- Nie mam całości.
Miko wykonał gest ręką. Dwóch dryblasów podeszło do Gitmy i złapało go w stalowe objęcia. Kontrolnie, jakby chcieli się upewnić, że mężczyzna nie będzie niczego próbował, jeden z dryblasów sprzedał mu potężny cios w brzuch.
- Widzisz… siedem tysięcy nie majątek. Niestety, plotki zaczynają się rozchodzić po mieście. Lubię cię, młody. Wiesz jednak, jak to jest… Ty nie płacisz, to inni też nie chcą. Myślą, że im się uda. To ma zły wpływ na interesy. Wychodzę na miękkiego.
- Miko, nie mam pieniędzy. – Głos Gitmy wyraźnie drżał. – Potrzebuję jeszcze miesiąca i oddam ci wszystko. Całą kwotę.
- Nic z tego. Ale szkoda… Lubiłem cię, młody. Naprawdę cię lubiłem.
Jeden z oprychów wyciągnął nóż. Stalowe ostrze prześlizgnęło się po szyi trzymanego mężczyzny. Krew trysnęła.
Loke słyszała, jak mężczyzna zaczyna się dławić. Umierał i nikt nie byłby w stanie tego zmienić.
Arashe krzyczała. Przeraźliwy jazgot wyrywał się z jej piersi.
Przylgnęła do ściany, nie mając żadnych szans na ucieczkę.
- A ciebie sobie zabiorę.
Miko wyciągnął broń i ogłuszył nią dziewczynę. Nim jej ciało osunęło się na podłogę, chwycił ją i przerzucił sobie przez ramię.
- Idziemy panowie – rzucił do swoich towarzyszy. – Tego tutaj zostawcie. – Szturchnął nogą pozbawione życia ciało. – Niech będzie nauczką dla innych.

***

Niewielki pokoik był niezwykle bezpłciowy i pozbawiony jakiegokolwiek charakteru. Proste wnętrze od razu skojarzyło się Loke z kajutami na krążownikach, w których miała zwyczaj sypiać, zanim zdobyła dla siebie tytuł Mistrzyni. Szafa, łóżko, szafeczka nocna. Niewiele więcej. Jedynym osobistym elementem była niewielka toaletka wciśnięta w kąt pomieszczenia, na której znajdowały się pudełka z biżuterią i liczne słoiki z mazidłami wykorzystywanymi do makijażu.
Niespodziewanie do pokoju wtargnęła kobieta. Pospiesznie zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie plecami. Przymknęła oczy, jakby nad czymś intensywnie myślała.
Loke musiała przyznać, że była piękna. Wszystko, co miała na sobie, miało dodatkowo podkreślać urodę, której natura nie poskąpiła Arashe.
Ubrana była w zieloną sukienkę. W górnej części materiał mocno przylegał do ciała, podkreślając jędrne piersi oraz wcięcie w talii. Poniżej pasa opadał luźno aż do podłogi. Kiedy Arashe poruszyła się lekko, można było zauważyć, że suknia posiada głębokie rozcięcie, ciągnące się aż do biodra. Rude włosy były upięte wysoko w misterny kok. Jedynie kilka kosmyków niby przypadkiem wyplątywało się z fryzury i opadało przy twarzy aż na ramiona. Miała na sobie całą masę biżuterii. Szerokie, srebrne bransolety zapięte były na nadgarstkach. Wysadzana zielonymi kamieniami kolia zakrywała dekolt. Długie kolczyki obijały się o ramiona przy każdym, nawet najlżejszym poruszeniu głową.
Arashe odsunęła się od drzwi i usiadła przy toaletce. Przez dłuższą chwilę patrzyła na własne odbicie w lustrze, później przystąpiła do zmieniania swojego wyglądu.
Jako pierwsze zdjęła kolczyki. Metalowe przedmioty zadźwięczały, kiedy włożyła je do specjalnie przygotowanego pudełeczka. Później ściągnęła bransolety. Kiedy tylko ozdoby opadły, Loke oraz razu dostrzegła paskudne ślady na nadgarstkach. Miejscami zabliźniona, a miejscami poraniona tkanka była dowodem na to, że kobiecie bardzo często krępowano ręce. Ktokolwiek to robił, nie był delikatny. Drobna dłoń sięgnęła do tyłu. Arashe wymacała zapięcie kolii. Kiedy kolejna ozdoba została zdjęta, pokazały się następne niedoskonałości. Tym razem były to odciski męskich dłoni na łabędziej szyi kobiety.
W tym momencie Loke uświadomiła sobie, jak bardzo zniszczona życiem, które prowadziła, była jej matka. Wcześniej w pamięci młodej wojowniczki kobieta jawiła się jako pozbawiona sił do normalnego funkcjonowania, słaba istota. Teraz zaczęła rozumieć, że za tym wszystkim kryło się znacznie więcej. Nie chodziło tylko o to, że Arashe była zmuszona przez swoją sytuację do sprzedawania własnego ciała wszystkim chętnym mężczyznom. Nie bez znaczenia pozostawał fakt, że najwyraźniej ci, którzy pojawiali się w jej życiu, nie stronili od przemocy. Każdy kolejny klient pozostawiał po sobie bolesne ślady zarówno na ciele jak i na psychice.
Drzwi do niewielkiego pokoiku otworzyły się po raz kolejny. Do środka jak burza wpadł Miko. Od razu widać było, że mężczyzna był wściekły.
Miko rzucił się w stronę siedzącej przy toaletce kobiety. Szarpnął za jej włosy, niszcząc misterną fryzurę. Jedno mocne pociągnięcie sprawiło, że siedząca na taborecie Arashe, przechyliła się w tył i nie kontrolując własnego ciała spadła na podłogę.
- Ładnych rzeczy się dowiaduję! Przepięknych po prostu! Może się wytłumaczysz?
Arashe próbowała się dźwignąć z podłogi. Najwyraźniej robiła to zbyt wolno zdaniem Miko, gdyż mężczyzna kopnął ją w pośladki, jakby próbował ją przymusić do szybszego działania.
- Mów do mnie, krowo, a nie się grzebiesz!
- Nie wiem o co ci chodzi – wysapała w końcu, kiedy udało się jej usiąść.
- Nie wiesz? Nie wiesz? Cały dom huczy od plotek, a ty nie wiesz, o czym mówię?
Miko wziął zamach i uderzył ją w twarz.
- Zaczyna ci się przypominać?
Arashe nie odpowiedziała. Brak odpowiedzi był równie wielkim przewinieniem, co zła odpowiedź. Na kobietę spadł kolejny cios.
- Głupia kurwa – wysyczał Miko. – Głupia, głupia kurwa!
Jeszcze jedno uderzenie. Arashe zaczęła otwarcie płakać.
- Zawsze są z tobą same problemy. Od dłuższego czasu klienci się na ciebie skarżą. Myślałem, że zaraz ci przejdzie… I czego się nagle dowiaduję? Od samego Mursaki!
Wziął kolejny zamach. Arashe skuliła się, chcąc uniknąć ciosu. Mężczyzna, widząc jej reakcję, z jakiegoś powodu się powstrzymał.
- I powiedz mi, co ja mam z tobą zrobić? Powinienem się ciebie pozbyć! Będziesz dla mnie bezużyteczna!
- Nie, proszę nie! – Kobieta podniosła błagalne spojrzenie na swojego oprawcę. – Nie wyrzucaj mnie, nie mam dokąd pójść!
- I co mnie to  niby powinno obchodzić? Było myśleć wcześniej i się zabezpieczać! Nie potrzebuję tutaj głupich pind, które dają sobie zrobić bachora.
- Odpracuję – zapewniała, nieustannie pochlipując. – Odpracuję wszystko. Nie pożałujesz!
- Lepiej, żeby tak było! I módl się z całych sił, żeby urodziła się dziewczynka. Inaczej i ty i ten bachor, dołączycie do twojego brata!

***

Pokój, który widziała Loke, zmienił się. Zniknęła szafka przy łóżku, a sam mebel, stanowiący główny punkt każdej sypialni, został zamieniony na model dwuosobowy. Przez moment kobieta nie widziała żadnych postaci. W końcu jednak zaczęły się one wyłaniać przed jej oczami, prezentując kolejną scenę.
Na łóżku znajdowała się Arashe. Leżała na brzuchu z przekręconą na bok głową. Przy jej twarzy znajdowała się wielka plama wymiocin. Oczy kobiety były szeroko otwarte.
Dopiero po chwili Loke zdała sobie z sprawę z tego, że kobieta była martwa.
Obok łóżka stała dwójka mężczyzn. Miko i jego towarzysz, którego Loke nie rozpoznawała.
- Co tutaj się wydarzyło? – zapytał Miko, patrząc raz na ciało Arashe, raz na towarzyszącego mu człowieka.
- Przedawkowała. – Mężczyzna rzucił w stronę Miko niewielki słoiczek z dziwnym proszkiem. -  Znalazłem cały zapas.
Miko odkręcił wieczko i ostrożnie powąchał zawartość.
- Idiotka – skwitował krótko. – Wiadomo, kiedy zmarła?
- Kilka godzin temu? Ciężko powiedzieć dokładnie. Saza widziała ją jeszcze rano. – Mężczyzna zaczął tarmosić swoją długą brodę. – Ona miała małego dzieciaka, nie?
- Tak. Córkę.
- Co z nią robimy? – Wskazał na ciało. Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, szarpnął po raz kolejny za brodę. – Wiesz, jak chcesz się pozbyć dzieciaka, to znam kilku, którzy dadzą za małą dobre pieniądze.
- Nie. Nie ma mowy. – Miko pokręcił energicznie głową. – Mogę być wrednym chujem, ale nie będę sprzedawać dzieci.
Towarzysz Miko wzruszył ramionami.
- Dorośli, dzieci… W sumie to nie jest jakaś wielka różnica.
- Nie, i już. Nie naciskaj.
- Jak tam sobie chcesz.
- Z małej jest niezłe ziółko – rzucił po chwili Miko. – Nie wiem, skąd u niej taki zadziorny charakter. Z całą pewnością nie odziedziczyła go po matce. Kilka lat i idioci będą się ustawiać w kolejce, żeby móc z nią poprzebywać w jednym pomieszczeniu. O czymś więcej nie wspominając.
- Jak mężczyźni chcą mieć do czynienia z zadziorną kobietą to siedzą w domu ze swoimi żonami.
- Ale ty jesteś głupi, Kaze.
Mężczyźni popatrzyli na siebie i zarechotali radośnie. Zupełnie nie przeszkadzał im fakt, że w tym samym pomieszczeniu znajduje się martwa kobieta.
Nagle twarz Kaze stężała.
- O wilku mowa – rzucił do Miko.
Mała Loke, znana jeszcze wszystkim jako Silva, stała przy drzwiach i obserwowała to, co działo się w głębi pomieszczenia.
Kiedy mężczyźni zdali sobie sprawę z jej obecności, dziewczynka podeszła do nich. Stanęła tuż obok, i podobnie jak Miko i Kaze, spojrzała na pozbawione życia ciało swojej matki.
- Nie żyje, prawda? – zapytała spokojnie.
- Nie żyje – Kaze potwierdził jej diagnozę.  
- Szkoda. Czasami potrafiła być fajna. Ale nie będzie mi jej brakować.
Silva odwróciła się i wyszła z pokoju, emanując niezmąconym spokojem.
Mężczyźni po raz kolejny wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Czasami ona mnie przeraża – szepnął Miko.

***

Loke ponownie znalazła się pośród bieli. Siedziała w nicości, zastanawiając się nad tym, co właśnie zobaczyła. Nie rozumiała, dlaczego te sytuacje sprzed ponad dwudziestu lat zostały jej przedstawione.
Kto jej je zesłał? Jaki miał w tym cel?



Rakata Prime
34 ABY

Kylo stanął przed szybą oddzielającą korytarz w sekcji szpitalnej od jednego z gabinetów. Przez szkło patrzył na pogrążoną w śpiączce Loke.
Cały czas walczył ze sobą. Chciał wejść do pomieszczenia i być przy niej. Pragnął ją dotknąć i przekonać się na własnej skórze o tym, że gorączka w końcu odpuściła. Marzył o tym, że siada przy niej i opowiada jej o wydarzeniach ostatnich dni.
Nieustannie brakowało mu jej towarzystwa. Brakowało możliwości podzielenia się z nią własnymi przemyśleniami i planami na najbliższe tygodnie. Przygotowania do spotkania na Coruscant ruszyły pełną parą. Chciał dzielić się z nią wszystkimi informacjami, które posiadał w tym temacie. Chciał przekonać się, czy zgadza się z jego pomysłami i mieć możliwość wysłuchania jej własnych.
Niestety, chociaż od wydarzeń na Asmeru minęły już cztery dni, stan Loke nie uległ wielkiej poprawie. Poinformowano go, że wysoka gorączka, która trawiła ją przez dłuższy czas, w końcu ustąpiła. Dziewczyna nadal jednak pozostawała w śpiączce i nikt nie potrafił przewidzieć, kiedy się obudzi. Jeśli to zrobi.
Nie chciał pogarszać jej stanu. Pomny na słowa Zary, nie zbliżał się do swojej przyjaciółki. Swoje wizyty w szpitalu starał się ograniczyć do minimum. Wcale nie powinien tam chodzić, jednak nie mógł się powstrzymać. Potrzebował chociaż na nią popatrzeć i na własne oczy przekonać się o tym, że nadal żyła. Miał wrażenie, że gdyby odpuścił sobie codzienną wizytę, zwariowałby. Nadzieja na to, że Loke wkrótce się obudzi, była jedyną rzeczą, która trzymała go przy zdrowych zmysłach.
Wycofał się w stronę windy.
Czekały go długie godziny pracy.
Obiecał sobie, że cokolwiek by się nie działo, przyjdzie następnego dnia, żeby ponownie spojrzeć na nią przez szybę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz